Slow me down

Jakby ktoś z roboty się dowiedział, że siedzę na Arcyważnym szkoleniu mojej organizacji i piszę notkę na bloga to by mi urwał łeb. Ale jest już tak bezowocnie, że mogę trochę odpłynąć. 

Ostatnimi czasy mam ogromną potrzebę dzielenia się tym, czego doświadczam. Bezpośrednio - przyjaciołom, jak i poprzez inne kanały informacyjne. I cieszy mnie to, że mam z kim gadać. I że nie są to miałkie rozmowy o dupie Maryni, choć wiem, że takie rozmowy też są potrzebne. Ale w moim życiu widzę, że jest ich coraz mniej. 

Zachwyca mnie rozwój relacji w których jestem od kilku, kilkunastu lat. Zachwyca mnie każda rozmowa telefoniczna z Goś, nasze dzielenie i przemyślenia... to jest dla mnie niesamowite jak to dojrzewa, dorośleje, dostosowujemy się i zaczynamy naprawdę wspólnie myśleć. Jakaś część mózgu faktycznie jest już wspólna i mimo odległości jesteśmy w stanie utrzymywać coś tak bliskiego, tak dobrego. Bóg jest fajny, że pozwala nam na coś takiego przez tyle lat.

Kilka ostatnich tygodni wprowadza wiele zawirowań w moim życiu i staram się to wszystko uporządkować w mojej głowie. I w sercu. Zawalona na maxa robotą nie tylko w pracy, ale poza pracą, obowiązkowe wojaże i jeszcze dwa finisze z kursami nie dają mi za bardzo możliwości  dogłębnej analizy tego, co się wokół mnie dzieje. Mam takie poczucie, że wszystko wiruje, zmienia się z dnia na dzień, z godziny na godzinę, a ja w tym biernie płynę i nie ogarniam. Potrzebuję się na chwilę zatrzymać. Dlatego czekam z utęsknieniem na święta. Chcę sobie przemyśleć plany na 2013 rok, zatopić się w swoich myślach, wstawać w południe, zamulać mózg nieambitnymi serialami i robieniem na drutach, chcę pogotować z Agatą, porobić tofu, poczytać książki. Marzę o takim czasie.




Christmas song

Nie mogę już doczekać się świąt. Rodziców, leniuchowania, rozmów z przyjaciółmi, którzy są trochę bardziej na wyciągnięcie ręki. I świtu. Tego świątecznego. Czuję, że wobec tych spraw jestem nadal zbyt letnia. To trochę tak, jakby cały czas zdawać sobie sprawę, że było się kimś zupełnie niedoświadczonym, nierozważnym te kilka dni temu. Nigdy nie wiadomo kiedy się podejmuje tą najważniejszą decyzję, że On jest Tym najważniejszym i nic ważniejszego nie będzie. Że każda modlitwa będzie miała coraz więcej Boga w sobie, że się coraz mocniej tęskni, że się coraz pełniej doświadcza. 

Ciężki czas, dużo rzeczy, i jeszcze harcerstwo, i jeszcze końcoworoczne zobowiązania. Już nie mam siły i szukam po kieszeniach motywacji. Chętniej chodzę spać niż siedzę, by kończyć pozaczynane projekty. Oczy się same zamykają. Obecnie czerpię siłę z dobrych rozmów z przyjaciółmi i z modlitwy. Chciałabym mieć więcej samozaparcia do rezygnowania z rzeczy, które mnie za mocno obciążają albo do pilnowania terminów swoich zobowiązań. 

WIO mnie ciągnie w dobrą stronę, Wielki Szu też - skąd to wiem? Są tego owoce. Jakoś lepiej, spokojniej i bez większego lęku przechodzę przez ten płynny chaos. 

Padam na pysk, ale jutro znów rano polecę ze świeczką.


Ostatnimi czasy...

...wpadam na pomysł, by coś napisać i ogarnia mnie noc. Za oknem i w głowie. 
Chyba ten tekst jest najlepszy na ten adwentowy czas. 
Tym bardziej, że jak wstaję na Roraty, to naprawdę trzeba siły, by wstać i wśród gąszcza świec chcieć czekać na świt.