No copyrights. No nothing.

Inhale.

Take in as much air as you can. This story should last about as long as you can hold your breath, and then just a little bit longer. So listen as fast as you can.



On:
Woda jest zimna. Może nie lodowata, niczym stal wyciągnięta z zamrażarki, ale zimna na tyle, by czuć pieczenie na skórze. Na morzu jest cisza. Tafla wody tworzy idealnie prostą powierzchnię. Fal brak - nic nie okłada piaszczystej plaży. Połóż się na wodzie. Wyprostuj ciało i trwaj tak zawieszona. Będzie to uczucie unoszenia się w powietrzu. Jeśli zaczniesz się za bardzo zanurzać, przytrzymam Cię, by woda nie zakryła Ci twarzy. Jeśli przez przypadek, odrobina wody dostanie się jednak na Twoją buzię, zaśmieję się głośno. Nie z powodu tego, że słona woda nabrała Ci się do nosa, a dlatego, że ja jestem tak niezdarny, że nawet tak trywialnej czynności porządnie wykonać nie potrafię. Mimo wszystko, może mi jeszcze zaufasz...  
kr
Ona:
Długo się bałam wody. Dokładnie pamiętam od kiedy. Zrobione pospiesznie "molo", kilka zbitych ze sobą desek, jedne spróchniałe, inne z sękami, pachnące zbutwiałymi roślinami. Dzieciaki skakały z pomostu prosto do Nidy. Stałam na brzegu i piszczałam razem z nimi, ale nigdy się nie odważyłam skoczyć. Co rusz ktoś próbował mnie pociągnąć za rękę - wzbraniałam się. Powoli wchodziłam do wody, szukając z każdym kolejnym krokiem piaszczystej bezpiecznej drogi do głębszych nurtów rzeki. W pewnym momencie zostałam chwycona za ręce i nogi i rzucono moje przerażone ciało z impetem poza kółko bawiącego się i pluskającego kuzynostwa. 

Pamiętam żółtozielone zamglone półświaty, wodę wdzierającą się do gardła i moje dziecięce przerażenie. Bezgłośny krzyk, szok, próba wypłynięcia mimo tego że jeszcze nie potrafiłam pływać. Myślałam, że umieram Prawa fizyki zaczęły mnie ratować, ktoś pociągnął za rękę, ktoś chwycił za głowę. Próbowałam stanąć na dwóch nogach, osłabiona. Włosy przyklejone do twarzy zasłaniały mi świat - jakby wodorosty obrastające kamienie. Zaczęłam się krztusić i płakać jednocześnie. 

Na oślep odrzucałam pomocne dłonie i niezdarnie próbowałam się wdrapać na pomost, mój przyczółek i schronienie. Płacząc pobiegłam boso, nie zważając na osty i pokrzywy do domu. 

Pamiętam, że tamtego wieczoru nie mogłam zasnąć. Gdy tylko zamykałam oczy widziałam żółtozieloną otchłań z oplatającymi mnie z każdej strony roślinami. 

On:
Jedziesz samochodem przez Kraków. Jest druga w nocy, więc ulice są całkiem puste. Jesteś już tak blisko domu, lecz oczy zamykają Ci się same z senności. Co chwila głowa opada Ci do przodu, by potem zostać gwałtownie podniesiona. Jeszcze tylko 10 minut, 5 minut, 3 przecznice. Krople deszczu na przedniej szybie odbijają światło. Małe gwiazdki na całej płaszczyźnie szkła. Zielone kropeczki zmieniają się w żółte potem w czerwone. Ze snu wyrywa Cię głuche stuknięcie. Od tej pory każdy klatka tego co widzisz trwa trzykrotnie dłużej. Początkowo sylwetka człowieka pojawia się na masce, by powoli zacząć się zbliżać do pokrytej kropelkami szyby. Twarzą przebija szkło. Patrzysz z bliska na osobę, która zwykła pisać do Ciebie wiadomości przez głupkowaty portal kawowy. Patrzysz z bliska na jego twarz. Jeszcze chwilę temu wkoło było ciemno, teraz tło stanowi jasny błękit. Obraz jego twarzy faluje. Próbujesz krzyknąć, lecz usta wypełnia Ci woda. Czujesz jak sól szczypie Cię w oczy i w nos. Siedzenie nagle podnosi się i jesteś ponad taflą lazurowego morza. Leżysz trzymana na powierzchni ramionami swojego rozmówcy. 

- Mówiłem, że Cię przytrzymam... 
- Dlaczego tak długo zwlekałeś? Napiłam się wody. 
- Wynagrodzę Ci to.  

Ona:
Po wielu latach postanowiłam spróbować. Umiejąc jako-tako pływać, zeszłam powoli po stopniach drabiny przyspawanej do prawej burty katamaranu. Chlup, chlup, moje ciało po popołudniowej wachcie potrzebowało odrobiny ochłody. 

Zawsze pływałam sama, nie miałam w zwyczaju ścigać się z innymi, ten wodny żywioł od czasów dziecięcych traktowałam z szacunkiem. Zaczęłam rozciągać wszystkie mięśnie - dopiero teraz poczułam ich przykurcz po czterogodzinnym sterowaniu. Pożyczyłam maskę z rurką - pozwalam jedynie na zanurzenie twarzy, nigdy całej głowy, słona morska woda zaczyna podrażniać oczy. 

Powalający lazur wody wprawia mnie w zachwyt. Kątem oka widzę przemieszczający się cień w moją stronę. Mrużę oczy...czy to potwór z dzieciństwa, straszydło z rzeki? Cień zaczyna przyjmować konkretniejsze kształty ciała. Skupiam wzrok na ciemnej, coraz bardziej wyraźnej plamie. Plama porusza się rytmicznie, machając miarowo płetwami. Uśmiecham się od ucha do ucha, słyszę jak M. do mnie krzyczy: 

- Żółw, żółw! Widziałaś? Nie wierzę! 

Uśmiecham się, a słona woda przestaje już tak bardzo przeszkadzać. 

Ona:
-Nie boisz się igrać z żywiołem? 
-A czego tu się bać? 
-Woda chowa w swoich odmętach potwory. Pamiętam je bardzo dobrze 
- Można je poskromić. Chcesz? 
- Ale jak? 
- Zaufaj mi. 

Czuję, że chwyta mnie za rękę. Poddaję się temu, mimo, że niebezpiecznie przypomina ten sam uchwyt, który spowodował moją pierwszą walkę z wodą. Znajduję oparcie dla moich pleców o jego klatkę piersiową. Czuję opiekuńcze dłonie na biodrach. Nic się złego nie dzieje, woda otula mnie swoim popołudniowym ciepłem. Unosi mnie i kołysze. Czuję, że wtapiam się w żywioł. Zamykam powoli oczy. Słyszę szum morza i jego oddech. 
- Ujarzmiłeś żywioł. 

On: 
Zamknij oczy o opadnij do tyłu. Będzie się to dokonywać powoli, bowiem jesteśmy obecnie zawieszeni w przestrzeni o zwolnionym tempie. Rozluźnij dłonie, to co w nich trzymasz, nie będzie potrzebne. Twoje palce upuszczają złoty krzyżyk na łańcuszku oraz telefon komórkowy. Czujesz się lekko, pomimo, że ciągle opadasz, masz wrażenie, że znajdujesz się w stanie nieważkości. Gdy Twój wzrok odrywa się ode mnie, stojącego przed Tobą, zdajesz sobie sprawę, że jesteś naga. Początkowo próbujesz się zakryć dłońmi, lecz nie wyrażam na to zgody. Chcę podziwiać Cię w całości. 

Zamiast o uderzyć o równą powierzchnię wody, Twoje ciało zanurza się w bezkresnej ilości prażonego ryżu. Małe, lekkie drobinki wzbijają się w powietrze, cała masa kuleczek oblewa Cię z każdej strony. Czujesz się uwolniona, w tak błogim stanie mogłabyś trwać wiecznie. 
- Widzisz, nie było powodów do obaw. 
Pochylam się nad Tobą, by przytrzymać Twoje ciało grzęznące w morzu ryżu. 
- To dopiero początek. - Stwierdzam. 
Cmok.  

Ona:
Jak zwykle nad ranem, obudził mnie upał w moim pokoju na poddaszu. Czas wstawać. Jednooki kot leniwie się przeciągnął a miaucząc dał do zrozumienia, że jest głodny. Latem słońce zaczyna rozgrzać mój pokój naprawdę wcześnie. 
Ramiona w górę, obciągnięte stopy - rozciągam jeszcze niewyspane ciało. Raz, dwa i już jestem na dachu, po szybkim prześlizgnięciu się przez okno. Obracam głowę w stronę słońca. Pod zamkniętymi powiekami rysują się świetlne złotopomarańczowe wzory. Promienie próbują mnie obudzić wdzierając się między gęste rzęsy. 

Miasto się budzi. 

- Hej - Słyszę zza pleców jego głos. Wdech. W nozdrzach zaczyna się mieszać zapach jego perfum i ten jedyny w swoim rodzaju zapach palonych ziaren z dalekich krajów. Wydech. 

Wdech. 

Przyniósł kawę na dach. Kubek parzy w dłonie, a pobudzający napar dodaje siły. 
Siada obok i patrzy pytająco prosto w oczy. 

Wydech. 

Budzimy się razem. 


On:

wdech 

Stoję przy otwartym oknie. Ona siedzi za nim, na dachu. Zastanawiam się jak to możliwe, że delikatna skóra kobiecego ciała nie przykleja się do gorącej stali, na której można by smażyć jaja. Niepokój wznieca we mnie myśl, że powinienem wyjść po blasze i usiąść obok niej. Usiąść na rozgrzanej stali, pozwolić by gorąc metalu przywarł do moich pośladków. Powoli wystawiam stopę i dotykam blachy. Nerwy zaczynają bić na alarm, mózg wysyła sygnał, by stopa nadała ból. Piecze. Parzy. 

Mówię: 
Wspaniały poranek. Wspaniała kobieta. Wspaniałe życie. 

Myślę: 
Ja pierdolę, jaka ta blacha jest gorąca. 

Mówię: 
Wyglądasz rewelacyjnie. Gdzie ja byłem przez całe swoje dotychczasowe życie? 

Myślę: 
Jej nagie ramiona spowodują, że zaraz obudzi się we mnie zwierzę. Że rzucę się na nią i nie będę zważał na to, czy ktoś patrzy, czy nie. Że chwycę zębami jej szyję, że ścisnę dłonią jej pierś. Że okręcę sobie wokół szyi jej nogi, ramiona, włosy. Że chłonął będę jej zapach, że przywrę do niej ustami i spijał będę jej smak. 

Mówię: 
Chodź, przytul się do mnie. 

Myślę: 
Gdy tylko się zbliży... gdy tylko będę miał sposobność... 

Obejmuję Cię. Brutalnym chwytem przysuwam do siebie i kładę na sobie. Na siedzimy na sobie. Nie oddalając ust od jej ciała powoli przyjmuję pozycję leżącą. Kładę się na plecach, przykrywając się jej ciałem.

Myślę: 
Chryste Panie, jaka ta blacha jest gorąca... 

wydech 

Ona:
"Jest dziwna" - zazwyczaj właśnie takie słowa docierały do niej od nieznajomych. Nikt nigdy nie miał odwagi powiedzieć jej tego prosto w twarz. Miała coś szalonego w oczach, co sprawiało, że unikali jej wzroku. Wielu mówiło, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Że rozmowa potrafi poskromić jej szaleństwa, dziwactwa. Nic sobie z tego nie robiła. Uśmiechała się uprzejmie, gdy od swych przyjaciół wysłuchiwała, co ludzie mówią. Bawiły ją pochopne osądy i domniemania. Z najbliższymi, przy wieczornym winie, rozpamiętywała co ciekawsze, według niej, komentarze, czyniąc z nich wyborne anegdoty. 

Słowa zawsze sprawiały jej przyjemność, mimo tego, iż zdawała sobie sprawę, że to często kłamliwe i niebezpieczne narzędzie, które rani bardziej niż kuchenny nóż do szatkowania warzyw, którym znów się skaleczyła, tnąc bez opamiętania pomidory. 

- No kurwa! - krzyknęła z bólu, rzucając stalowego oprawcę i pobiegła na górę ratować broczący krwią palec.

I dalej, w szaleńczym tempie rozpoczęła przegrzebywanie szpargałów jedną ręką, w poszukiwaniu apteczki. Plaster, nożyczki, opatrunek ... wszystko przekładała niezdarnie pomagając sobie kolanem, posługując się jedną ręką. Ubrudziła podłogę krwią, małe czerwone kropelki, niczym paciorki zaczęły spływać i zdobić podłogę. Po zawinięciu rany poczuła ulgę. Rozkojarzona, postanowiła dokończyć przygotowywanie posiłku. Tym razem każdy ruch nożem był całkowicie przemyślanym i świadomym ruchem. "Skup się, skup się", powtarzała sobie w myślach. 

Podszedł do niej bezgłośnie. Dopiero gdy stojąc za nią, dotknął swoją klatką piersiową jej pleców, zatrzymała rytmiczne ruchy noża, nad którymi starała się całkowicie zapanować zarówno ręką, jak i umysłem. Objął ją w pół, i zaczął całować w szyję. Poczuła wilgotne wargi i czubek jego języka na swojej spoconej, słonej skórze. Zaczęła mruczeć jak kot. Odgarnął dłonią kosmyki włosów, by odkryć więcej powierzchni karku do czułego pieszczenia wargami. Jego wędrujące dłonie zaczęły rozplątywać węzeł od fartuszka i próbowały uzyskać dostęp do jej piersi. Opuszki palców zaczynały docierać do brodawek. 

Stała w bezruchu, czekając na kolejny ruch. 

Po chwili, zaczął ją powoli odwracać w swoją stronę. Przyszła pierwsza fala przyjemnych dreszczy. Poczuła, że wilgotnieje. Coś jednak było nie tak. Spojrzała na niego, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. Uśmiechał się do niej, ale nie widziała szczegółów uśmiechu. Patrzyła w oczy, ale nie potrafiła do nich dotrzeć. Czuła jego oddech, strumienie powietrza z jego nosa, ale nie potrafiła określić jego kształtu. Uśmiechał się, ale nie widziała koloru jego warg. 

On nie miał twarzy. 

Poczuła, że rana przestała pulsować pod opatrunkiem. Oddała się jego pieszczotom. 

Ona:
Wałęsam się teraz po tym portalu jak mój, nieznośny czasem, kocur. Zwykle ociera się swoim łepkiem o moje łydki w oczekiwaniu na to, że coś, niby przypadkiem, spadnie z kuchennego blatu na podłogę. Jak manna z nieba. Trąca łapą, zaczepia. 

Niedosyt i niecierpliwość w oczekiwaniu na kolejną wiadomość. 
Złośnica nie lubi czekać, trąca niby łapą, wystukując kolejną wiadomość. 
Pac, pac, pac. 

Czeka niecierpliwie licząc na wieczorną historię. 
Siądziesz dziś jeszcze obok mnie na dachu? 

Pac, pac, pac. 

On: 
Pac, pac... dwa razy stuknął ojciec syna w policzek. 
- Synu jesteś jeszcze za młody, by widzieć to co się zaraz stanie. Musisz zamknąć oczy. Obiecuję ci, że kiedyś coś takiego i ciebie spotka. 

błysk 

pusty, blaszany, rozgrzany dach 

błysk 

Ciemność i cisza. Nagle pojawia się światło, jedynie w postaci jupitera skierowanego na scenę. Z odległości w jakiej scena znajduje się od obserwatora, można wywnioskować, że sala teatralna jest ogromna. Lampa oświetla łóżko stojące na scenie. Obok łóżka stoją oni. Ona w marynarskim uniformie, on w szlafroku z kapturem zakrywającym twarz. Szybko zaczynają się rozbierać, ona zrzuca elementy garderoby, on rozsuwa poły szlafroka, twarz pozostaje pod kapturem. Kładą się na łóżku stojącym na środku sceny. 

pac... pac... pac... 

błysk 

pusty, blaszany daszek, 

pac... pac... pac...

Ona:
Bolesny skurcz wyrwał ją ze snu. Zerwała się z łóżka, wystraszona. Jednooki kot zeskoczył na cztery łapy z ostentacyjną obrazą. Siadła na brzegu łóżka i zaczęła energicznie masować łydkę. Zwierzak próbował znaleźć miejsce na kolanach swojej pani, przekonując ją do powrotu do pozycji leżącej. 

Ciemność w pokoju tej nocy została przerwana srebrną poświatą. Pełnia. Promienie księżyca wpadające przez okno wzbudziły ciekawość. Z bólem w stopie, kuśtykając, podeszła do okna i spojrzała w dół, w stronę połyskującej srebrzyście jabłoni. 

Pac, pac. 

Silniejsze podmuchy wiatru strącały dojrzałe lipcówki. Słodka, mdła woń, zwiastująca rozpoczynające się gnicie owoców, docierała do jej nosa. 

Pac. Kolejne jabłko upadło na ziemię zwiastując swoją dojrzałość. Głucho gruchnęło o ziemię. 

- Chcesz jedno? - krzyknął z dołu, jednocześnie podnosząc owoc. Zaczął polerować skórkę jabłka, wycierając je w podkoszulek. Skąd on się tam wziął o tej porze? Zawsze ją zaskakiwał. 

- Pewnie. 


- Mogę wejść? 

Pac. 

- Poczekaj chwilę. 

Przegoniła kota stojącego jej na drodze, zeszła ostrożnie po schodach i podeszła do drzwi, by przekręcić zamek. Wpadł do korytarza i od razu zaczął ją całować. Jego pocałunki smakowały dokładnie tak, jak te dojrzałe jabłka. 

Wiatr zatrzasnął drzwi za nimi. 

Pac, pac. 

On: 
Widział przez sen, przez uchylone drzwi sypialni jak ona chodzi po domu. Co jakiś czas coś do niego mówiła, lecz słowa były zbyt zamazane by je zrozumieć. 

Raz przebudził się o 2, innym razem o 4 i za każdym razem ona nie była w łóżku. 

- Czy Ty w ogóle sypiasz? - zapytał. 

Ona:
Powtórzył pytanie, bo był przekonany, że go nie usłyszała. 

Nie odpowiedziała. Wróciła do pokoju i zaczęła swoje nabożne wertowanie notatek. Wyciągnęła ołówek, który służył jej sprytnie za spinkę do włosów i teraz, rozczochrana, pochyliła się nad swoimi zeszytami i kartkami i zaczęła podkreślać wybrane fragmenty. Robiła to w całkowitym skupieniu, nie wiedziała, że on cały czas się jej przygląda. 

Znów zaczęła pisać. Wertowała we wspomnieniach, posiłkując się notatkami z podróży, zabazgranymi niezgrabnie kawałkami papieru czy serwetkami z knajp z różnych stron świata. Znów żyła swoimi historiami przeplatanymi z, wymyślanymi na poczekaniu, ubarwionymi wątkami. Dzień z nocą rozmywał się. Mimo braku snu, twórczej bezsenności i tym bezsensownym łażeniu po dachu, niejednokrotnie z butelką wina, potrafiła rano wcześniej wstać od niego i przygotować śniadanie i zaparzyć kawę. 

Chciał ją mieć nocami tylko dla siebie, ale wiedział, że lipcowe i sierpniowe noce przynoszą wenę o najbardziej barbarzyńskich godzinach. Snuła się z tym swoim nieodstępującym ją kotem bezgłośnie po domu. Rano znajdował tylko w różnych miejscach kieliszki po winie, odbijające brunatnoczerwone kręgi na podłodze lub meblach. Widział jej zmęczone oczy, ale był zadziwiony słysząc, że teraz w pracy wykazuje się nadzwyczajną kreatywnością, tak przynajmniej mówili jej znajomi z pracy. 

- Opowiedzieć ci o tym wszystkim? - zapytała rano znad kubka kawy patrząc pytająco swoimi niewyspanymi, zielonymi oczami. 

Ona:
Przez chwilę wydawałeś się być gdzieś tuż obok. Bardzo bardzo blisko.  

On:
Przez chwilę jestem. Jest to jednak tylko ułamek sekundy. Obecnie jestem przykuty kajdankami do stanowiska pracy i tylko co jakiś czas mogę zajrzeć, przeczytać cośkolwiek i czmychnąć, by przełożony nie skarcił mnie boleśnie.

Ona: 
Chcesz ze mną dziś posiedzieć nad rzeką? Wieczór bywa zdecydowanie przyjemniejszy. Obiecuję nie włazić na żaden dach. No, chyba że znasz jakiś naprawdę warty zwiedzania.