Dla mamuszki - żeby sobie dziś potańczyła, przy znanych głupawkowych dźwiękach, które uskuteczniamy jak już wariujemy w trójkę. Zazwyczaj w kuchni. 

I to, bo bardzo lubi: 




Jeszcze tylko taka dość istotna informacja: mam najfajniejszą mamę na świecie. 
I proszę mi się nie kłócić, że jest inaczej.

Bra-new-day

Impuls zakupowy. Wracałam z pracy i weszłam do MamBra. Prosto, bach, pod ręce ekspedientki. Niemal truchtem do przymierzalni i zaczęła się stresująca przygoda wraz z rozmową-prelekcją na temat tego jaki właściwie rozmiar powinnam nosić. Jakże radośnie się zdziwiłam jak się dowiedziałam że ubyło mnie również na tej wysokości mojego ciała. Kilka fasonów, kilka rozmiarów i już, już zdecydowałam się na komplet. I w sumie ta notatka byłaby nudna, gupia i bez sensu gdyby nie fakt, że ostatnie bikini kupiłam... 8-10 lat temu. 
Tak bardzo byłam (i trochę nadal jestem) przekonana, że nie powinnam nosić bikini, że nawet na Karaibach nie miałam dwuczęściowego kostiumu kąpielowego. Bo nie. 

No i zdecydowałam. Panache swimwear. Wygląda tak: 

Tylko majtków już nie było takich. To znaczy były, ale przeogromne, więc zdecydowałam się na klasyczne czarne z fajnymi biodrowymi marszczeniami. No ładny, no. 

Ale przechodzę mentalną transformację za każdym razem w klubach fitnes, po których się teraz dość często szwędam. To jest w ogóle bardzo ciekawe miejsce do badań psychologiczno-socjologicznych. Kobiety zachowują się przedziwnie w sytuacji przebierania, kąpania, ćwiczenia wspólnie z innymi kobietami. A jeszcze dziwniej jak pojawiają się w takich fitnesowych sytuacjach mężczyźni. 

Będąc w tych publicznych łaźniach i przebieralniach mam kilka podstawowych wniosków. Kobiety generalnie wstydzą się swoich ciał i chyba tak jest dopóki same nie mają dzieci. Te które podjęły się już prokreacji i, powiedzmy, mają dziatwę w wieku gimnazjalno-licealnym totalnie bez oporu spuszczają gacie już w drzwiach szatni zupełnie się nie przejmując czy ktoś zobaczy ich zadek. Młodsze dzielą się na dwie frakcje: na te, które przebierają się tylko w toalecie, a prysznic biorą w taki sposób, by absolutnie przechodząca przez łazienkę inna kobieta zobaczyła jak najmniej (są też takie, które np. w jednym z klubów biorą prysznic po ciemku) oraz na takie, które mimo, że hołdują opcji "nic, co ludzkie, nie jest mi obce", nie będą bezproblemowo stać w negliżu w szatni i rozprawiać z koleżankami od fitnessu o pogodzie. 

I ja się zaliczam do tych drugich. 

Ostatnio byłam uczestniczką jednej z takich "pogaduszek" potreningowych. Najmłodsza rozmówczyni, Madzia, trenerka schwinn cycling, opowiadała o swoich przygodach w zdobywaniu wizy. Żywo gestykulując zarzucała ręcznikiem w cztery strony świata nie zwracając absolutnie uwagi na to, czy coś widać czy nie. Na początku trochę mnie to zdziwiło, potem rozśmieszyło, a na końcu doszłam do wniosku, że naprawdę z nami, kobietami jest coś nie tak. Że boimy się, że ktoś COŚ zobaczy, że ta czy inna fałdka wyjdzie na światło dzienne, że biorąc prysznic inna baba sobiecoś pomyśli. i dochodzi do takich sytuacji, że dziewczyny przebierają się po kiblach i kąpią po ciemku. 

Wiem doskonale z czego to się bierze: ja też tak mam. Tylko chodząc po klubach fitness zwróciłam uwagę na skalę tego zjawiska. To są te wszystkie skumulowane zranienia, przykre komentarze, wstyd wynikający ze spojrzeń równieśników, faceci rzucający dla zgrabniejszych, ładniejszych....Wszystkie to nosimy, tylko z czasem część nas przepracowuje to w sobie, dojrzewa do nieprzejmowania się takimi komentarzami i zaczynamy siebie lubić. 

Za bardzo się przejmujemy krytyką i "co on/ona sobie pomyśli" chodzi za nami wszędzie. 

A dziś dowiedziałam się, że mam zgrabne, piękne (!) piersi i nie mam się czego wstydzić. Polecam wizytę u braffiterki - można spojrzeć na siebie zupełnie zupełnie inaczej. 

Majówka na antresoli

Cały tydzień leżenia do góry brzuchem. No, może nie do końca, ale na pewno leniwie, wolno, bez planów, bez żadnych spin z jakiegokolwiek powodu. 

Majówka deszczowa, siąpiąca, czasem szalejąca wodą za oknem. Wstawaliśmy chwilę przed południem, obżeraliśmy się jak bąki, a potem albo wyruszaliśmy na podbój miasta...albo nie.

Koty nas za to uwielbiały, gdy nie wychodziliśmy - Stach miał zabawę w postaci gryzienia nas w pięty, a Rychu szukał miejsca pod kołdrą, żeby się móc przytulić do jakiejś ciepłej ludzkiej nogi.

Byliśmy w kinie na "Oblivionie", zajrzeliśmy trupom pod żebra na wystawie "Human body", a wieczorami próbowaliśmy kolejnych pysznych krakowskich niespodzianek. Zajrzeliśmy do Trufli, spróbowaliśmy hummusu w Hamsie, jedliśmy crème brûlée  w Charlotte, Sławek spróbował kebsa w Sami Am Am, gdzie oglądaliśmy syryjskie teledyski (swoją drogą, nieźle zrobione), prócz tego oglądaliśmy też inne rzeczy w domu, ale obiecałam, że będzie to tajemnicą, bo jakby się wydało, to życia by nie miał :-) No i przemiła kolacja w Musso, gdzie makaronowe lampy, aranżacja wnętrza i obsługa zachwyciły mnie po raz kolejny, bo żarło tam bezapelacyjnie genialne. I kawa w Karmie. 

Dużo dobrego wina, dużo dobrych rozmów.
Piwo nad wisłą. 
Spacery przez Kazimierz, Podgórze i podziwianie balona-księżyca :-)

I poranne: "idziemy biegać" i zaraz "dżisss, znów jebie deszczem".

I jutubowe ciągi myślowe. 

I tradycyjne zwady o wszystko i o nic.

I "o bosh, noszczyk już nic nie zjem".

I sokowirówka! 

Dzię-ku-ję.






Zdjęcia: wiadomo-czyje.

I jeszcze muzyka z Obliviona - niepokojąca, wzruszająca, tajemnicza. Polecam.

Ba dum psh

Jestem emocjonalnym zjebem. No, tak to już wyszło, nie wstydzę się tego, tak mam i trzeba się nauczyć już z tym żyć. Utrudnia to i tak kieprawą egzystencję, ale wierzę w to, że Bóg przynosi mi te wszystkie zaskakujące historie, żebym w końcu przysiadła na dupie i zaczęła pisać książkę. To będzie bestseller. Pobije tą gównianą Grocholę.