Adorate Te Devote

Bóg mnie błogosławi tym o co poproszę. Boję się zatem prosić o więcej niż mam :-) Co najważniejsze, dość dobrze chroni mnie przed głupotą, moją własną i innych ludzi. Mówię - mam, tak dobry czas przyszedł. 


Zachwycam się obecnie pieśniami kościelnymi. Serio. Ich linią melodyczną, śpiewaniem ich w harmonii, oddziaływaniem, ich mocą przekazu. Mam swoją prywatną listę TOP 10. Najczęściej powtarzające się na Siódemce, są jednymi z elementów Mszy Świętej, które mnie poruszają pod wieloma względami. Wzruszają, dotykają bardzo głęboko. 

XVIII-wieczna pieśń "Witaj pokarmie" zawiera niesamowity przekaz Słowa w pieśni i teologiczną istotę Komunii. Genialna:



Starsza od poprzedniej o dwa wieki - tekst od Janka K.


I jeszcze dwie, dziękczynna moja ulubiona "beczkowa/szustakowa/krakowska":  

Tej też tu nie mogło braknąć. Napisana przez Św. Tomasza z Akwinu w 1264 r.(!)


October

Dziś po pracy wymieniłam żarówki, wymieniłam uszczelkę w prysznicu, założyłam nową słuchawkę i przepchałam zlew, bo zaczął mi się przetykać. Prócz tego dokręciłam dzwonek w rowerze i zamontowałam światełka. Iście "męskie" zajęcia. Tomasz mógłby być ze mnie dumny. Póki co, wszystko działa, tylko Rychu nadal nie ma bezpiecznego zejścia z antersoli, coś trzeba będzie mu w końcu wymyślić, bo jak się kiedyś poturbuje na śmierć, to będę płakać z żalu i swojej głupoty.

Cieszy mnie duża ilość czasu po pracy. Mogę gotować, mogę pisać, mogę czytać. Jeszcze bardziej, o dziwo, cieszy mnie mój wolny internet, który nie pozwala na grzebanie w śmieciowych portalach - poczta, ewentualnie jakieś artykuły, "prasówka" i tyle. Na więcej nie pozwala zawrotna prędkość mojego sticka z internetem. 

W nostalgiczny wieczorny nastrój wprowadza mnie ta piosenka: 
Już nie mogę się doczekać prawdziwych zimowych wieczorów, kiedy szczękając zębami, będzie się marzyć o ciepłych kapciach i gorącej, parzącej gębę herbacie z miodem, imbirem i cytryną. Planty teraz są kolorowe, jesienne, przepiękne. Ale zimą białe połacie śniegu na trawnikach oświetlone wieczornymi poświatami lamp ulicznych po prostu wzruszają.

Pokazałam wczoraj komuś znów kawałek mojego Krakowa. Uwielbiam to miasto. Mimo tych wszystkich fuck-upów, które funduje raz po raz mieszkańcom, to tu jest fantastycznie. 

Znów mi się chce pisać książkę. Są zaczątki, jest pomysł, tylko wena spontanicznie się pojawia, żeby mi potem pokazać faka i pośmiać się ze mnie chowając w kącie. 

Co za bicza.

Made of ticky tacky

Będę pisać o głupotach i już. Nie chcę tu rozprawiać o nie-wiadomo-czym. Nie mam w planie pseudofilozofowania blogowego, nigdy z resztą nie miałam. Weekend był dość intensywny w ilości osób, które mnie nawiedziły. Póki co, jeszcze się zachwycam tym, że jestem sama, mieszkam sama i generalnie to moje królestwo. Jak syf - to moja tylko i wyłącznie wina. I nikt nie budzi mnie zapachem jajecznicy z kiełbachą i boczkiem. Rychu nikogo nie denerwuje i nikt nie rzuca fochem, że kot w domu. 
Był mini parapet party, była Wiśnia, chwilę wcześniej świętowanie poobronne Heleny, wódka na Hucie, szkolenie i spacerowanie po wszelakich dzielnicach Krakowa. i jesienny Zakrzówek. 

Czuję, że teraz by mi się przydał weekend po tych wszystkich wojażach i spotkaniach. 

Little ball of fur

Była i żyła z nami 15 lat. Kochana futrzasta kulka zniknęła. Pamiętam jej pierwszy dzień u nas, kiedy małe wystrachane stworzenie z wyłupiastymi oczami zeskoczyło z rąk mamy i pierwsze co, to znalazło kuwetę, żeby z niej zrobić właściwy użytek. Rozkochała nas w sobie od razu. Siwy fighter-terrorysta atakujący nasze świnki morskie, myszki, szynszyle i chomiki. Mały żebrak i egoistka. 15 lat puszek tuńczyka w lodówce i sierści na wszystkich ubraniach, meblach i w jedzeniu. Wikuś. Wiki. Siwucha. Niunia.



Settle down

Składanie mebli z IKEA jest jak klocki lego dla dorosłych. Dziś spędziłam nad tym kilka chwil, analizując instrukcję obsługi, kołki, wkręty, zabezpieczenia i jeszcze parę innych rzeczy, których nazwać nie potrafię. Prosiłam paru samców o przyjście i złożenie mebli. Kuba wczoraj stwierdził, że muszę być samodzielna. To mnie lekko dobiło i dało do zrozumienia, że tak, MUSZĘ być samodzielna, że nikt mi w niczym nie pomoże, że samce oporne, leniwe i niepomocne, że trzeba samej wszystko ogarniać. Ale nawet w instrukcji jest narysowane, że takie rzeczy robi się RAZEM: 


I mogłabym się znaleźć na okładce "Faktu" z tytułem: "Nie poszła do pracy, bo skręcała kredens".

Not blue suede shoes.

Maćko w zeszłym roku zapytał, czy chcę srebrne buty, bo siostra Madzi przywiozła z Londynu i nikt ich nie chce. Szkoda wyrzucić, no to zagarnęłam. Połączenie trampków ze śniegowcami. Totalny odjazd estetyczny. Klarkson woła na mnie w pracy 'Łajka' albo nuci za mną 'Spaceman`a'. Ludzie się oglądają na ulicy, a ja się lansuję łażąc w tą i z powrotem po Sławkowskiej (bo nigdzie dalej od jakiegoś czasu się nie zapuszczam). I z tej okazji, z okazji butów właśnie, umieszczam poniższy utwór o lekkim zabarwieniu feministycznym.


Why, oh why


Refleksja poniedzielna po rozmowach z Kapslem: Bóg wie co robi. Zsyła mi te wszystkie nienormalne, porąbane, szalone, skomplikowane historie, żebym miała zajebisty materiał na książkę. 

I będę dzięki temu bogata, będę mieć swój dom pasywny, szkocką krowę wyżynną, owczarki niemieckie, pasiekę i centrum edukacji ekologicznej z wegetariańskim przedszkolem. 

Jak niewiele trzeba człowiekowi do szczęścia :-)

Wolę bez

Nie chce mi się opowiadać ludziom o moim weganizmie. No bo po co? Żeby słyszeć "to co będziesz teraz jadła?", "pochorujesz się", albo bardziej kolokwialnie... "poebało"?
Wolę w takim układzie milczeć i po prostu odmawiać, gdy ktoś podsuwa mi pod nos "smaczny" kąsek, który mi nie odpowiada. Dziś skonfrontowałam moją dietę na Prusa. Spodziewałam się tych reakcji. Hel okazała się być najbardziej otwartą osobą i podpytywała co czym zastąpić i jak to działa. Reszta? Zdziwienie i tradycyjne argumenty: "jakoś ludzie jedzą mięso i nie chorują". 
Chyba jestem za stara na bitwę na argumenty i badania. Zrobiło mi się tylko ich żal, że nie dbają o zdrowie i wpierdalają kanapki zamiast sobie coś ugotować od czasu do czasu. I oczywiście klasyka: "nie mam czasu gotować". Smutne to, że ludzie w moim wieku mają totalnie w nosie to, jak się odżywiają. Są przekonani, że biegając, uprawiając sporty mogą utrzymać się w dobrym zdrowiu i że to jest podstawą zdrowego życia. W takim razie co z odpowiednim paliwem, by mieć energię do tych wszystkich aktywności fizycznych, do których żarliwie wszystkich przekonują? Przecież każdy kierowca wie, że jak wlewasz szajs do baku to ma to bezpośrednie przełożenie na spalanie podczas jazdy. 

Nieźle mi, póki co, idzie. Prócz niedzieli z burgerem z kozim serem to naprawdę jest PYSZNIE. Zaczynam się przekonywać do tofu, a ta dieta jest TAŃSZA póki co od wegetariańskiej! Jeszcze muszę sobie wymyślić jakiś sprzęt do pieczenia w mieszkaniu i będzie super. Chyba że się do kogoś wproszę z wypiekami do piekarnika :-)



Freaks in my world

Ostatni weekend z Adżi, Martyną, weganami i Kapslem był super. A szaleństwo szkoleniowe nie doprowadziło do utraty głosu, co więcej, usłyszałam wiele pochlebnych słów odnośnie formy i zagadnień szkolenia. Głosy "Magda, to co z nami robisz to jest genialne, fenomenalne" zapamiętam na długo. I jeszcze And, który stwierdził, że powinnam iść w tym kierunku, bo widzi jak się rozwinęłam po kursie i że dobrze, że wiem, w którą iść stronę. Było mi strasznie miło to wszystko usłyszeć. Jestem naprawdę dumna z tego jak się przygotowałam do szkolenia, jakie zrobiłam prezentacje i w jaki sposób pracowałam przez te dwa dni z trenerami. To jest ogromny kopniak motywacyjny i mobilizujący do dalszego rozwoju.

Weggie parade spędziłam na rowerze, jadąc tuż obok kolumny, która wstrzymywała ruch uliczny. Na miejscu w fortach 7 spróbowałam trochę wege przysmaków, posiedziałam "na kocyku" z Mary i Andem, a potem, wieczorem, już w domu klachałyśmy z dziewczynami o aktualnych wydarzeniach damsko-męskich z naszego otoczenia. Jedynym niefajnym akcentem tego wieczoru był atak alergiczny Aguti, która spędziła noc w brodziku w wannie. 

Marti w moich oczach normalnieje, staje mi się bardziej oswojona. Zdaję sobie sprawę, że ten proces nie będzie krótki i prosty, ale chyba jesteśmy na dobrej drodze. Przynajmniej mam taką nadzieję. Mam ogromną zagwozdkę i nieskonkretyzowane podejście do tej całej sytuacji, ale wierzę, że to się we mnie poukłada. 

W niedzielę przybył kolejny gość, który przejechał w deszczu ponad sześćdziesiąt kilometrów, by...napić się kawy w Karmie :-) Co więcej, mając wyciszony telefon, nie słyszałam jak dobijał się do mnie kilka razy i w końcu wpadł na to, że Adżi jest jeszcze u mnie i do niej zadzwonił. To było przemiłe poopłudnie, które spędziliśmy to w deszczu na rowerach, to przy posiłkach - w Noaburgerze, potem w Karmie, a potem poiliśmy się herbą aż do pociągu. Wieczorem Hel wyciągnęła do Dominikanów i weekend dobiegł końca.

To były dobre rozmowy i dobry czas. Oby więcej takich krakowskich weekendów.

A komoda dalej nie złożona. Chyba trzeba jakąś parapetówkę zrobić.



Cheers


Mój pierwszy chemiczny żart branżowy, który usłyszałam od taty to było pytanie: "Co to jest C2H5OH + S.O.K.?" Jak się przeliteruje po "chemicznemu" ten S.O.K. to brzmi, wiadomo jak tlenek czegoś siarkopotasowego. A tacie o zwykłą wódę z sokiem chodziło. Fun, fun, fun :-)

Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale zbliżając się do trzydziestki (dla mnie to brzmi dumnie:-) mam wrażenie, że męska część moich znajomych nie dorośleje w zakresie swoich wyznań-historii z alkoholem w tle. I nie chodzi mi tu o pojedyncze przypadki. Zdarzył mi się taki tydzień, kiedy niemal każdy napotkany samiec powiedział coś w tym temacie: ile to on ostatnio nie wypił, jaki to on nie był wstawiony, jaka to ostatnio zakrapiana impreza była, albo jakiego kaca on nie miał. Chłopaki! Co z wami nie tak?? Zatrzymaliście się  na szkole średniej? Jako nastolatki moglibyście zaimponować ówczesnym waszym rówieśniczkom (ja odpadam, byłam wtedy ultraharctrixem, potem się jakoś zdrowo poluźniło w tej kwestii), ale teraz chwilę przed lub trochę po 30. roku życia? Czy to my, dziewczyny, nie zwracając na to uwagi dajemy przyzwolenie na to głupie gadanie? Czy też macie jakąś wewnętrzną potrzebę oznajmiania światu o promilach alkoholu w waszej krwi z zeszłego weekendu? 

Skomentuję to słowami Kuby: Bitch, please.  

You are so alone


Ostatnimi czasy, oceniając po wyborze utworów tu na blogu oraz na playliście w pracy, niektórzy mogą mieć przypuszczenie, że nieźle zamulam. Nic bardziej błędnego. Teraz na tapecie przez koncert jest Sigur Ros i póki co, nie znudziło mi się. 

Mam ogromne pokłady potrzeby pisania. Ale jak przychodzi co do czego, to wena zanika. Kilka  okruchów spisanych gdzieś na kartkach, nie wiadomo gdzie wciśniętych. Trochę okrągłych zdań, myśli kłębiących się we łbie, próbujących się jakoś wydostać. No i teksty wspólne, w duecie Rajkornikow &Święty-Bez-Kiszki. 

Czasem poważnie się zastanawiam, gdzie znajduje się przycisk "reset" w mojej głowie. 

Coming out, coming in

Wracam. Prawie na stare śmieci, do śródmieścia. Być może wracam na studia. Wracam do bloga, obiecując sobie po raz setny, że będę systematyczna, że będę uzupełniać. Może będę. Pod wpływem motywującego kursu trenerskiego już sobie naobiecywałam różnych rzeczy. Może się uda. 

Obejrzałam po raz drugi film, który popełniła Mała Wi. Mała się pewnie będzie wkurzać, złościć i mówić mi co ja mam małe, ale absolutnie mnie to nie wzrusza. 




No i zdałam sobie sprawę, że to był właśnie mój jedyny urlop i wyskoczenie gdzieś w czasie wakacji. Nie piszę o tym, żeby marudzić. Tylko tak, o. 

Bo człowiek taki zarobiony, że mu 3 miesiące przez palce przeciekły. 

Hoppipolla krakowska. Leje, wieje i chyba zaczyna się ten czas na złotą polską jesienną depresję.

I piosenka, też od Małej Wi.

I want to sit down and hear your mind; 
I don’t want to leave anyone behind. 
And when I talk about it 
I don’t mean this is the way it’s got to be. 
Let’s think of all the world and its possibilities; 
I want to climb a mountain that’s more than my strength. 
I am just a man and I am waiting on 
a god who is a god to come and undo my mind. 
You are my wife, you’re my lover and my friend, 
and you will stay with me until one of us comes to an end. 
God’ll make it right when everything gets going wrong, 
and we’ll wait on him in the morning, wait on the lawn. 
We’ll dance on the lawn when it’s green and growing back 
from a winter of tears and of breaking my back. 
And you healed me one night when I laid and cried; 
I reached out for your arm, caught your eye.