London, baby!

Wyjazd organizowany na wariata: bilety, nocleg, plan podróży. Nawet wygrzebałam Asiową Oyster card. 

"Agat, przyjedź do mnie na weekend, bo bilety do Londynu kupiłam".

Dwa dni gonienia za wszystkimi obrazami świata, dreptanie po ulicach, ścieżkach, ścieżynkach, wcinanie obiadu u krisznowców, pikietowanie z Greenpeacem, London Bridge, tube, Sasnalowe arcydzieła, bieg z przeszkodami w Tate Modern, gacie Rist, szukanie Chinatown, wkurwy o północy, obdarte pięty, rozmowy na Ealing Brodway, przeciskanie się między ludźmi na Oxford Street, zapach grzanego wina, głupie głupoty w Hyde Park Winter Wonderland, piwo w najbardziej oldschoolowej knajpie, rozmowy z babcią klozetową w kibelku i nocleg w stylu uchodźcy na lotnisku.






 







 


Było super - oby więcej takich przygód! 

Zakochałam się w Kacprze. Póki co, sis nie podejmuje się próby namalowania. Poczekam do urodzin. 

Brak komentarzy: