Xmas in Oakland.


To były cudne święta. Z pachnącą choinką, pysznymi potrawami robionymi przez mamę i tatę, pełne ciepła, rodzinne i wesołe. Lepienie łańcucha miało elementy terapii zajęciowej. Lepienie pierogów i praca zespołowa przy ich gotowaniu - mistrzostwo świata. Bezapelacyjnie przepyszna kapucha z grochem babci. Cynamonowe ciasteczka na choince i wspaniałe prezenty. Idealnie. Idyllicznie. I nikt w domu nie zapomniał o co chodzi w tych świętach. 














Przygotowania były jednak najważniejsze. Warto było zrywać się w ciemnościach, żeby zdążyć dojechać do centrum na 6.30 i stanąć wśród innych zaspanych ludzi stojących ze świecami w ręku. Tryb nocny u Dominikanów robi niesamowite wrażenie estetyczne, już pomijając wszelkie wrażenia duchowe, których nie sposób opisać. 

Nowym doświadczeniem była utrata głosu. Najciekawsze było chyba to, gdy próbowałam komunikować się z ludźmi w codziennych sytuacjach. Nieznajomi okazywali się być niesamowicie życzliwi i pomocni, a znajomi bardzo szybko się przyzwyczaili do konspiracyjnego szeptu. Na szczęście głos odzyskany i nie muszę już pisać na klawiaturze telefonu, że chcę kupić kawę albo bilet, bo mnie nie słychać. Ludzie zazwyczaj myślą, że jak nie mówisz to również nie słyszysz i zaczynają w panice szukać kartki i czegoś do pisania, żeby ci pomóc. 

................

Wracając do Krakowa i rozmyślając o tej całej historii, która miała miejsce chwilę przed świętami i doszłam do wniosku, że czas trzasnąć sobie mocno w głowę, tylko jeszcze nie wiem gdzie, żeby zadziałało lub żeby właśnie przestało działać to, co działa zbyt intensywnie. Jeszcze nie doszłam z wykładami z kursu Anatomii funkcjonalnej układu nerwowego do tego gdzie w mózgu znajduje się obszar odpowiedzialny za działanie zdroworozsądkowe. U mnie chyba ten obszar został wycięty albo uszkodzony...

Brak komentarzy: